środa, 25 lutego 2015

Badanie serca

To takie lekkie ukłucie i ciepło gdzieś głęboko w klatce piersiowej. Ukłucie, które wzbiera coraz mocniej, ściska i pali cię od środka. Zajmuje brzuch, ramiona, szyję i dochodzi do twarzy. Wtedy oblewasz się gorącem i czerwienią. Czujesz, jak zaciskają ci się wargi, policzki i powieki. Zaciągasz powietrze, które nie pomaga. A ty gotujesz się, bulgoczesz. Wzbierasz jak balon, jak tama, która zaraz pęknie. I w końcu wybuchasz. Wylewasz z siebie słone stróżki wody. Ciepłe, lekko szczypiące. Niby powierzchowne, ale przejmujące do szpiku kości. Łzy.

Siedzę w półmroku kaplicy i zastanawiam się. Myślę o tym, co czuję. Myślę o tym, co przeżywam. Myślę o rozczarowaniu, o bólu, o bezsilności. Bo znowu ktoś mnie oszukał. Bo znowu ktoś mnie poniżył. Bo znowu ktoś mnie niesłusznie ocenił, niesprawiedliwie oskarżył, nie zrozumiał. Bo znowu jestem świadkiem czyjejś krzywdy i niesprawiedliwości. Widzę, jak jedni wyrzucają jedzenie, które chwilę później bose, brudne dzieci wyciągają ze śmietnika i jedzą. Jak biją się o rozsypany na trawie ryż, jak przepychają się o resztki kurczaka. Bo widzę fałsz, kradzież, cierpienie. Tak dosadne, tak czarno na białym, tak szokujące. I nic nie mogę zrobić, niczego nie mogę zmienić. I po co to wszystko?

A potem patrzę na siebie. I widzę, jak bardzo dotyka mnie to, co spotykam. Jak bardzo gubię się i nie wiem, co jest słuszne, a co nie. Jak często upadam. I widzę, ile we mnie słabości, ile nieuporządkowania, egoizmu. Jak dużo we mnie niekonsekwencji, lęku, ocen. Jaka jestem niecierpliwa, zagłuszona. Jak bardzo wątpię i nie dowierzam. I pytam: Boże, kogo Ty wysłałeś na misję? Co ja tu robię?

I znowu czuję to ciepło za mostkiem, jak stopniowo napływa mi do oczu, i wylewa się łzami. Chciałabym coś Bogu powiedzieć, ale nie mam słów. Chciałabym podziękować, ale nie potrafię, bo czuję rozczarowanie. Chciałabym poprosić, ale czuję bezsens i pustkę.

W końcu wychodzę. Ale nie na korytarz, wychodzę na ciemny taras. Żeby odetchnąć. I żeby nikt mnie nie zobaczył, bo chcę być sama. Dłonie zaciskam na metalowej barierce i patrzę przed siebie. Widzę kolorowy dym nad palmami po prawej stronie. Po lewej gdzieś iskrzy się burza, która oświetla puchate chmury. Ale ja zerkam do góry. I zamieram z zachwytu. Widzę gwiazdy. Mnóstwo. Tak wyraziste, tak przejrzyste, jak nigdy do tej pory. Małe, białe, migocące świetliki. I spostrzegam znajomy mi układ: trzy gwiazdy wpisane w prostokąt. To Orion. Taki sam, jak w Polsce, tyle, że tuż nad moją głową i w innej perspektywie. Jest uchwytny jednym spojrzeniem, wydaje się mniejszy, jaśniejszy, widoczny w całości.

Ellie do kontroli!

Siadam na drewnianym schodku z głową uniesioną do góry i szczęką spuszczoną w dół. W słuchawkach, przykryta kocem. Jak ta dziewczynka, Ellie, z filmu „Kontakt”, która wypatrywała z tatą życia we wszechświecie. Pamiętam, że zadawała mnóstwo pytań. W końcu została naukowcem i pytała jeszcze więcej. Nie wierzyła w nic, dopóki nie znalazła wytłumaczenia, dowodów. I w końcu życie postawiło ją w sytuacji, która była realna, prawdziwa, ale bez potwierdzenia. Jedyne, co jej pozostało, to wiara…

Wiara jest trudna. Wiara wymaga. Żeby wierzyć, musisz ciągle poszukiwać i pytać. I ufać, zamiast oczekiwać dowodów. Wiara jest uzasadnieniem samym w sobie. I sama w sobie daje dowody. Ellie z filmu nie wierzyła w Boga, bo nie mogła udowodnić Jego istnienia. Ale nie potrafiła też udowodnić, że kochała swojego zmarłego ojca. A przecież kochała go bardzo.

Misja wymaga wiary. To ciągłe gubienie się i odnajdywanie. Nie wiesz, czy to, co akurat robisz, jest słuszne i odpowiednie. Nie masz pewności, czy się nie mylisz, czy dobrze wywiązujesz się z obowiązków, albo czy ktoś odczyta twoje intencje we właściwy sposób. Nie wytłumaczysz, dlaczego spotyka cię tyle przykrości i rozczarowań. Dlaczego wokół jest tyle nieporozumień, cierpienia i zła. Dlaczego to, co nie sprawiało ci trudności przed wyjazdem, sprawia ci trudność teraz. Nie zrozumiesz od razu, po co ci to wszystko. Gubisz siebie, gubisz sens, gubisz Boga. Ale wierzysz. Czasami wątpisz, bo nie wiesz. Ale wierzysz.

A potem? Potem widzisz serdeczny uśmiech dziecka, któremu wręczasz kredkę i kawałek kartki. Słyszysz radośnie skandowane twoje imię, a chwilę po tym czujesz objęcia małego, drobnego ciała. Ktoś ściska ci dłoń w geście wdzięczności za coś, czego nigdy nie uznałbyś za przysługę. Ktoś prosi cię o pomoc, bo ci ufa. Ktoś się do ciebie uśmiechnie, tak po prostu. Ktoś ci powie, że jesteś dla niego cudem i nie chce, żebyś wróciła do Polski. Ktoś tobie pomoże, albo zrobi ci prezent, nie oczekując niczego w zamian. Ktoś pokona 10 km pieszo, w deszczu, tylko po to, by się z tobą zobaczyć. Ktoś ci wybacza, chociaż masz trudność wybaczyć sobie.

A ty? Ty pokorniejesz. Uczysz się akceptacji i wyrozumiałości. Zmieniasz perspektywę. Coś, co widziałeś tylko w części, teraz widzisz jaśniej, w całości. I chociaż wciąż nie wiesz, to rozumiesz więcej. To są prawdziwe cuda. Dowody, które daje wiara, nie test. Fakty, które przemieniają twoje serce i życie.

Uspokajam się.

Bóg nie milczy. Kiedy pytasz - odpowiada.

Dzisiaj zabrał mnie na taras i odsłonił nocne niebo, które od wielu dni było zakryte burzowymi chmurami. 

Pokazał mi inną perspektywę i powiedział: cierpliwości, Paulinko, cierpliwości…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz