środa, 13 stycznia 2016

Sześć i pół przed, pięć i pół po


Sześć, pół i trochę więcej

Koniec Grudnia. Wyciągam z mojej podróżnej torby pomarańczowy, gruby kalendarz w miękkiej oprawie. 2015 rok. Staję na czubkach palców, by odstawić go na jedną z najwyższych półek w regale. Obok kalendarza z 2012 i 2013, bo 2014 brak. Gdzieś znikł, jakby go wcale nie było. Nie dosięgam. Myślę o przysunięciu krzesła i zerkam na niego raz jeszcze: jest przybrudzony - to znaczy "używany". Pierwsza notatka przypada na 10 lipca i brzmi: „dwudziesta czwarta dziesięć, KLM - Kenia Airways, weź DOKUMENTY!”.  

Co za ironia – pomyślałam. Wygląda na to, że mój 2015 rok zaczął się w połowie lipca. Sześć i pół miesiąca czystych kartek. Nie mówiąc już o tych kartkach z zaginionego 2014, których nie ma wcale.

Siadam na dywanie obok regału i biurka. Trochę dlatego, że bolą mnie już palce u stóp, a może trochę przez zajmującą moją głowę konsternację. Naprzeciwko mnie wisi na ścianie batik ze słoniem. Wytargowałam go od Pana Mukosy na targu w Chingoli. Słoń to jedyne zwierzę, poza wszędobylskimi małpami i wężami, które przez rok w Afryce rzeczywiście udało się nam „na dziko” zobserwować. Stanął na środku jezdni blokując przejazd samochodom i jadł liście z krępego drzewa - zapewne będąc w drodze do rzeki Zambezi, która płynęła nieopodal. Byliśmy tam wtedy na wakacjach z naszą zaprzyjaźnioną afrykańską rodziną i przemokliśmy do ostatniej nitki przy wodospadach Victorii. Początek Maja. Zaznaczam w kalendarzu.


Kartkuję jeszcze trochę wstecz. Kwiecień. Kwiecień to udane oratoria, Wielkanoc bez święconki, zmęczenie i początek wakacji w Tanzanii. Dużo targowania się i jeszcze trochę zmęczenia. O! I te krótkie oratorium na plaży na Zanzibarze, kiedy zamiast pieniędzy zaoferowałam dzieciakom wspólną zabawę w wyścigi. Małe rozczarowanie, bo nie dałam im dolara, o którego prosili. Duża frajda, bo „biała” dała się pokonać w konkurencjach. Te dzieci naprawdę nie potrzebowały pieniędzy. One potrzebowały obecności. Ja chyba też. Jestem im za tę obecność wdzięczna. Zapisuję.



Marzec to godzenie pracy w oratorium z pracą w szpitalu. To miesiąc zaskoczeń i działania trochę „po omacku”. Rozszyfrowywanie lekarskiego pisma na tekturowych kartach szpitalnych dokumentacji i konfrontowanie ich z ufnymi, proszącymi o pomoc spojrzeniami. To miesiąc przyjmowania wdzięczności, choć tak naprawdę bez zrozumienia, za co. To miesiąc nauczki, że mały gest niesie za sobą wielką pomoc. Zaginam prawy górny róg kartki – pierwszy Marca.

Luty. Gwałtowne burze. Mniejsze i większe wypadki. Brak dachów, brak prądu, brak wody, brak samochodów. Tego wolałabym nie zapisywać. Rysuję chmurkę z piorunem. I gwiazdy, bo kiedy w końcu można było je dostrzec, zrozumiałam, że najważniejsze w życiu jest to małe, subtelne, delikatne, prawie niedostrzegalne. I że to, czego naprawdę nam potrzeba, mamy zawsze na wyciągnięcie ręki. Małe gwiazdy po wielkich burzach pokazały mi prawdę o sobie.

Styczeń. Początek roku. To wioska w buszu, Lufubu, i spacery z dziećmi nad rzekę. To zbieranie i przygotowywanie liści kassawy do naleśników w drewnianym buszmeńskim naczyniu z tłuczkiem. To święto Jana Bosco i wszystkich dzieci z oratorium. To pierwszy raz zjedzona rękami n’shima, która wkrótce wyparła z diety ziemniaki.



Grudzień to pierwsze burze i pierwsze trudności. To zabity klapkiem wąż, który niepostrzeżenie wpełzł po zmroku do naszego domu. I pierwszy raz zadane pytanie: „po co mi było tu przyjeżdżać na dłużej, niż 3 miesiące?”. To pierwszy, upragniony w upałach, deszcz.

Listopad, Październik i Wrzesień to silne wrażenia i fascynacja. To chłonięcie Afryki wszystkimi zmysłami, dopóki przyzwyczajenie jeszcze nie zajęło ich miejsca. Gdybym umiała rysować, narysowałabym dla tych miesięcy lornetkę. Albo nie – lupę! Tak, pierwsze trzy miesiące to świat pod lupą i dobrą lornetką. Wszystko wyraziste, jaskrawe, fascynujące lub odrzucające. Wszystko wabi, szokuje, zachwyca i zadziwia. Zmiennie i jaskrawo, jak w kalejdoskopie. Bo później to już tylko bawi. Lub denerwuje.




Zerkam do kartonu z dokumentami. Chciałam sięgnąć po moje zambijskie „ID”, ale w pierwszej kolejności znajduję kalendarz z 2014. A jednak jest. Też pomarańczowy, też w połowie czysty.

Pięć i pół miesiąca wstecz, potem dziesięć , i jeszcze trochę przed, to dwa pomarańczowe, w połowie puste kalendarze. To dziesiątki cudownych zbiegów okoliczności. To doświadczenie ogromnej słabości i jeszcze większej miłości. To pokój i lęk jednocześnie. To pragnienie, niepewność i zaufanie. To ogromne wątpliwości i niegasnąca nadzieja. To trudne decyzje. To ryzyko. To ciągły bilans zysków i strat. To tysiące uśmiechów i setki łez. To mierzenie się z samą sobą. To gubienie się i odnajdywanie. To tęsknota. To nawrócenie. To odmiana priorytetów i patrzenia na życie.

Pięć i pół po

Trudno jest wyjechać na misje – mówili. Trudno jest na misjach – mówili. Najtrudniej jest po powrocie – mówili.

I mieli rację.

W kalendarzu od ponad trzech miesięcy nie ma miejsca prawie na nic. Nie ma miejsca na to, by mieć czas. Sześć na siedem dni w tygodniu rozpisanych od rana do nocy. Puste strony, po brzegi wypełnione czasem, zamieniły się w ścisły terminarz. Czyste strony ze starych kalendarzy, które były wypełnione bardziej, niż kiedykolwiek.

 „Wasz wyjazd na Misje nie jest po to, by zmienić świat. Misje są bardziej dla was” – mówili.


I mieli rację.









1 komentarz:

  1. Dziękujemy? jak to? za co? Za nasze zdziwienie, niezrozumienie, strach, zaskoczenie, niedowierzanie, zazdrość, ironię, zwątpienie. Ty my dziękujemy Afryko, że tak niespodziewanie przyszło dotknąć Cię., poznać. Miło usłyszeć a jak trudno powiedzieć, usłyszane też czasami nas dziwi. Ale przyjmujemy Podziękowanie. Jako rodzice wierzymy a nawet jesteśmy pewni, że nasze dziecko dobrze wypełniło swoją misję. Opatrzności jednak dziękujemy nade wszystko i za wszystko.

    Biały człowiek, chcąc komuś powiedzieć coś miłego, napisałby: "Nigdy cię nie zapomnę". Mieszkaniec Afryki mówi: "Nie wyobrażamy sobie, abyś mógł o nas kiedykolwiek zapomnieć".
    Karen Blixen – Pożegnanie z Afryką
    Ps. i dlatego pewnie będzie cd. ??....

    DZIĘKUJEMY
    Rodzice

    OdpowiedzUsuń