Dwa razy w tygodniu biały jeep podjeżdża pod mury naszego domu misyjnego i zabiera nas do szpitala na południu Chingoli. Za każdym razem gdy opuszczamy naszą placówkę mamy w sercu mieszankę uczuć. Smutek, bo za naszymi plecami zostawiamy nasz Dom – miejsce do którego zostałyśmy posłane. Radość i zaciekawienie, bo przed naszymi oczami niedługo ukażą się mury, w których czekają na nas nowi pacjenci.
Kolejną dawkę
emocji dostarcza szpitalny korytarz, na którym za każdym razem mijamy sznur
krzeseł z oczekującymi rodzicami i dziećmi. Ogarnia nas niedowierzanie.
Dostrzegamy dziecko wirujące wokół własnej osi, drugie krzycząc tupie nóżkami,
trzecie odwrócone do ściany rytmicznie uderza pacami o krzesło, czwarte martwym
wzrokiem wpatruje się w bliżej nieokreślony punkt na suficie. Są też dzieci z
powykręcanymi jak druciki kończynami, zniekształconą twarzą lub cieknącą z buzi
śliną. Za każdym razem zastanawiamy się, czy oni naprawdę czekają na nas. Czy
to nie jakaś pomyłka?
To jeszcze nie
koniec emocji. Otwieramy drzwi gabinetu, a na stole wita nas sterta teczek z
historią medyczną każdego z nich. Epilepsja, poudarowe uszkodzenie
neurologiczne, zespół genetyczny, porażenie mózgowe lub bliżej niezdiagnozowane
całościowe opóźnienie rozwoju. To nie pomyłka. Oni naprawdę czekają na nas. Za
chwilę wejdzie pierwszy z nich, a nas ogarnia przerażenie. Co możemy powiedzieć?
Czy w ogóle możemy jakoś im pomóc? Może tylko tracimy ich czas i wlewamy w ich
serca fałszywą nadzieję?
Jednak to nie my
wybrałyśmy to miejsce. To ono znalazło nas przez zbieg wielu przypadków, które
prawdopodobnie nie były wcale przypadkami. Praca w szpitalu nie była naszym
pomysłem. Każdego poranka, w modlitwie oddajemy cały dzień w ręce Pana Boga.
Prosimy, by wlał w nasze serca pokorę i wyposażył nas w odpowiednie narzędzia,
aby sprostać zadaniom, jakie przed nami postawił. Każdego dnia odkrywamy Jego
prowadzenie. I choć wydaje nam się, że niewiele pomagamy – codziennie słyszymy
słowa wdzięczności. To nie nasza zasługa, to największa z naszych misyjnych
łask.
Jeszcze niewiele
rozumiemy z tego, co się wokół nas dzieje. Gorąco prosiłyśmy, aby Pan Bóg
wskazał nam miejsce naszej pracy. Po 5 miesiącach misji obok codziennej pracy w
oratorium - trafiłyśmy do szpitala. Miejsca, o którym wciąż obie marzymy, jako
o miejscu naszej pracy zawodowej w Polsce.
Dlaczego nasze
zawodowe marzenie spełnia się na misji? Dlaczego w Afryce? Dlaczego akurat
teraz, kiedy wydawało się, że zawieszamy wszelkie nasze marzenia i zawodowe
plany? Wygląda na to, że Pan Bóg przygotował nam piękny prezent.
Karolina i
Paulina
Marzec 2015
Marzec 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz