Codziennie wczesnym popołudniem ma miejsce najciekawsze
zjawisko dnia.
Około 14 wzbiera stalowa brama Don Bosco Youth Centre, by w końcu buchnąć jak gejzer i otworzyć się na oścież. Na teren misji gwałtownie przedostają się dziesiątki roześmianych, czarnych twarzy i zalewają okolicę niczym tsunami. Nim spostrzegam, dociera do mnie czekoladowa fala uderzeniowa. Na tyle silna, że ledwo trzymam się na nogach. Paaaluuuiiinaaa! Musiungu! Słyszę z każdej strony. I czuję jednocześnie mnóstwo brązowych, lepkich rzepów na całym ciele.
Około 14 wzbiera stalowa brama Don Bosco Youth Centre, by w końcu buchnąć jak gejzer i otworzyć się na oścież. Na teren misji gwałtownie przedostają się dziesiątki roześmianych, czarnych twarzy i zalewają okolicę niczym tsunami. Nim spostrzegam, dociera do mnie czekoladowa fala uderzeniowa. Na tyle silna, że ledwo trzymam się na nogach. Paaaluuuiiinaaa! Musiungu! Słyszę z każdej strony. I czuję jednocześnie mnóstwo brązowych, lepkich rzepów na całym ciele.
Na pierwszy rzut oka oratorium to sala gimnastyczna z
miejscem na koszykówkę, badmintona i ping ponga. To plac zabaw z rozpadających
się żelaznych huśtawek. To zbite z kilku desek „piłkarzyki” z zardzewiałymi rurami,
w których okrągły twardy owoc służy za piłkę. To ogromne boisko do piłki nożnej z czterema bramkami –
dwoma wzdłuż i dwoma wszerz. To duży blaszany baniak z wodą.
Po południu pada na te miejsce jakiś niesamowity czar. Wszystko
nagle się rusza, staje się gwarne i tętniące życiem. Musisz uważać na głowę, by nie
dostać piłką do kosza. I na nogi, by przypadkiem nie potknąć się o
przebiegającą w błyskawicznym tempie miniaturową drużynę piłkarską. Właściwie
to na wszystko musisz uważać. Chwila nieuwagi kosztuje trzech pasażerów na gapę
na twoich plecach, dwa tobołki na rękach i małpkę na każdej nodze. Czasem trafi
się jeszcze jakiś duży, opasający twój brzuch kleszcz.
Oratorium to ludzie. Ci ze szkoły i ci z ulicy. Dziewczyny i
chłopaki. Dzieci i młodzież. Ci w nowych butach i jaskrawych czapeczkach, ale
też tacy na boso, w rozdartej koszuli lub w japonkach za dużych o cztery rozmiary. Uśmiechnięci, i ci zadzierający nosa. Zdrowi i chorzy. Brudni i
czyści. Odważni i wstydliwi. Cały przekrój widać wyraźnie na kończącej wspólną
zabawę zbiórce, kiedy wszyscy siedzą pod blaszanym zadaszeniem, na betonowym,
prostokątnym murku. Każdy inny, a wszyscy razem. W tym, a nie innym miejscu.
Oratorium to ciekawe zjawisko. Do niedawna tak naprawdę nie wiedziałam, z czym to się je. Smakuje całkiem dobrze. Bardzo je lubię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz