To taki dźwięk, jakby wiatr gwałtownie szargał koronami drzew w środku lasu. Albo podobny do szumu morza w trakcie sztormu, kiedy nie słychać pojedynczych fal, tylko wszystkie razem. Dzisiaj przypomina mi warkot silnika koparki. Regularny, niczym nie przerywany, dochodzący gdzieś z daleka.
Później lekki podmuch zimnego powietrza smaga mój prawy policzek. Intuicyjnie przerzucam ciężar na lewą stronę ciała, ale chłód nie daje za wygraną: zajmuje tył mojej głowy. Spostrzegam, że leżę pod kocem. Musiałam przykryć się nim w nocy. Czyżby wczorajsza wichura się wzmogła?
Przesuwam w kierunku telefonu prawą rękę. Waży tyle, co trzy cegły. Rzucam leniwe spojrzenie na wyświetlacz: pięć minut do alarmu. W pokoju szaro, jakby słońce dopiero miało zamiar wstać. Jakoś inaczej. Coś jest nie tak.
Podnoszę plecy z prześcieradła i uchylam lewy dolny róg zasłony. Przez rozwarte z trudem powieki dociera do mnie przyczyna tych dziwnych okoliczności.To deszcz. Leje, jak z dużej, siwej konewki.
Zaczyna się pora deszczowa.
I więcej powietrza w powietrzu. Czuje to dziś mój zimny nos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz