Sobota. Day off, więc śpię trochę dłużej. Do 6.30. O poranku wita
mnie 30 kresek na termometrze i piekące słońce, które jak terrorysta wdziera mi
się do oczu. Prawy dolny róg ekranu komputera informuje, że dziś 1 listopada. Przecieram
oczy i niedowierzam. Listopad. Wszystkich Świętych! Jestem gapą. Niestety, do
świętości jeszcze mi bardzo daleko...
W soboty mamy dzień wolny. Nikt nie wspomina o wyprawie na
cmentarz, więc, żeby nie zapuścić już do reszty korzeni w placówce, wychodzimy po śniadaniu
i Mszy Świętej do miasta, na zwiady.
Dopinam rzepy w brązowych sandałach, a na nos zakładam
okulary przeciwsłoneczne. Za bramą okazuje się, że stoi tu ze swoim zielonym jeepem
Ignacias – wolontariusz DB Youth Centre. Podrzuca nas do centrum, bo właśnie jedzie w tamtym
kierunku. Mijamy Shoprite. Próg sklepu wita klientów dużym napisem „Toy Wonderland”. Nowa
promocja? Nie. Święta. To znaczy Boże Narodzenie. Okazuje się, że cały sklep
obklejony jest w świąteczne łańcuchy i bombki. Można kupić sztuczną choinkę i
posłuchać świątecznej muzyki wybierając masło. Zambia w świątecznej gorączce wyprzedziła
Europę. Dosłownie. Bo gorąc rozkłada na łopatki nas wszystkich.
Właśnie się na nie osuwam. Jestem zmieszana. Przecież mamy
pierwszy listopada - Wszystkich Świętych!
Jutro są Zaduszki, wspomnienie zmarłych. Czas wyciszenia, skupienia i pamięci. Wokół nie ma żadnego akcentu, który mógłby nam o tym przypomnieć.
W niedzielę brother Joseph proponuje nam wyjście na
cmentarz. Jest chyba jedyną osobą w naszym otoczeniu, która pomyślała, że odwiedzić
zmarłych to właściwie dobra rzecz. W końcu jest dzień zaduszny. Jak się wydaje,
za duszny na spacer na cmentarz dla większości ludzi.
Nekropolia w Chingoli wygląda jak obrośnięte pole. Krzaki,
krzaczki, i piach. Tu i ówdzie stoi drzewo i kilka nagrobków podobnych do
naszych, z kamienia. Ale większość grobów to okrągłe kopce o średnicy około
metra, czarne, usypane jakby z popiołu. Z metalową tabliczką w kształcie przypominającym
krzyż, z zatartym napisem. Trzeba uważać, bo łatwo zejść z tej cmentarnej
planszy ścieżek i niespodziewanie wejść na grób. Jest jeden wspólny pierwiastek
polskiego i zambijskiego cmentarza: kolory. Z tą jednak różnicą, że źródłem zambijskich
są porozrzucane papierki po batonikach, a nie spalające się knoty zniczy.
Zwyczaj pamięci o zmarłych znacznie odbiega tu od naszego.
Przede wszystkim – na cmentarzu nie ma tłumów. Z kolei ci, którzy zgromadzili się w
przycmentarnej kaplicy, oczywiście bardzo dobrze się bawią. Przy bębnach i
radosnych śpiewach. To prawdziwe świętowanie ze zmarłymi. Chwilami zastanawiam
się, czy od tego hałasu nie ożyją i nie wstaną z grobów. Nieprawdopodobne, ile
radości można znaleźć na cmentarzu. Trochę to zawstydzające, bo wygląda tak, jakby zmarli byli bardziej żywotni od nas – żyjących.
Afrykanom na pewno możemy pozazdrościć dwóch rzeczy – radości
i nadziei. Takich prostych i na co dzień. Przecież śmierć to tylko część życia, a czas, który mamy teraz, jest
właśnie po to, by go doceniać i się nim cieszyć. To dar. Jak go lepiej wykorzystać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz